03 lipca 2024, 16:56
TeresaW. niespodziewanie zadzwoniła,
dwie godziny z przejęciem gadałyśmy,
swój problem mi przybliżyła,
w rozmowę się wkręciłyśmy...
Raka płuc u niej zdiagnozowano...,
w styczniu się dowiedziała...
Chemii i naświetlań jej odmawiano,
"że z tego nie wyjdzie"onkolog powiedziała...
Krwią kaszlała, teraz się suplementuje,
tlen z butli każą w domu jej wdychać,
po suplemantacjach ciut lepiej się czuje,
ale co robić nie wie, psia mać...
Nie jest jej łatwo, bo już jest wiekowa,
77 lat już skończyła,
ale na walkę zawsze jest gotowa,
bo całe Życie dzielnie i uparcie walczyła.
Z wielu choróbsk się wykaraskała,
zawsze z alternatywnym podejściem.
Teraz, że bardzo schudła narzekała,
kocha Życie, nie jest gotowa na odejście...
Siostrę i młodszego brata pochowała,
ulubionego szwagra i swoją chrześnicę...
Na tylu pogrzebach płakała...
i ma naprawdę niełatwe Życie...
Jako 12-letnia dziewczynka wypadek miała,
który trwale uszkodził jej kręgosłup...
I tak oto garbatą się stała...
i musiała znaleźć na Życie z tym sposób...
Zawsze latami ją za to podziwiałam,
jak radzi sobie w tak trudnym Życiu...
Nigdy nie jęczała i nie narzekała,
a hektolitry łez wylewała w ukryciu...
Nie dość, że garbata i schorowana,
bo przez kręgosłup wciąż miała nowe choroby,
to teraz jeszcze tak zdiagnozowana...
A przez całe Życie do zmartwień miała powody...
Los jest taki niesprawiedliwy...
wszystko tak nierówno rozdziela,
dla jednych jest wielce miłościwy,
a innym dobro w okruszkach wydziela...
Jak można jeszcze kopać leżącego
i już dostatecznie nieszczęśliwemu
dokładać na starość raka złego...???
Jak tak można ? Dlaczego ? Czemu...?